felieton Piotr

Wakacje

Bardzo gorący temat dosłownie i w przenośni. Przekazujemy sobie nawzajem opowieści, gdzie kto był i co spożywał. Oglądamy tysiące zdjęć z całego świata, bo mamy paszporty w domu i nie wahamy się ich użyć, jadąc gdzie nas fantazja powiedzie. Ale nie zawsze było tak kolorowo. W minionym ustroju Polska była uznawana za „najweselszy barak w obozie socjalistycznym”. Fakt. Wystarczyło w sumie niewiele czasu, gdy rodakom umożliwiono podróże po krajach „demoludu” na podstawie dowodu osobistego. Wtedy pokazaliśmy „przyjaciołom”, na co nas stać. To na tych szlakach wykuwał się mit obrotnego, bystrego Polaka biznesmena. A cóż robiła reszta ludu pracującego, która nie miała możliwości wyjazdu za granicę? Oferta wbrew pozorom była szeroka, urozmaicona, tania i dla każdego. Młodzież miała do wyboru wszelkiego rodzaju kolonie, obozy harcerskie, obozy wędrowne, akcje typu „odbudowa Fromborka” etc. Starsi korzystali z jedynego dostępnego biura podróży o nazwie FWP (Fundusz Wczasów Pracowniczych). Celowo pomijam siermiężny ORBIS, jako że to już była „wyższa półka” dla wybranych z paszportami. No właśnie. Paszport. Nie było łatwo go uzyskać. Przywilej otrzymania tego dokumentu mieli tylko wybrani i zaufani. No i oczywiście miejscem składowania dokumentu była najbliższa komenda MO. Tak, drodzy czytelnicy, nie szuflada w komodzie, a sejf na posterunku milicji. Wracając do FWP. W każdym zakładzie pracy funkcjonowała komórka socjalna, która już od jesieni zbierała wnioski na skierowanie na tzw. turnusy wczasowe, najczęściej dwutygodniowe. Bogatsze zakłady pracy miały własne ośrodki, np. nad morzem (Bałtyckim) lub w górach (naszych). Wnioskodawcy mieli niewielki wpływ na termin i miejsce wypoczynku, ale było tanio. Było też minimalnie wygodnie. Typowy pokój z czterema łóżkami, stolikiem i szafą albo domek z dykty i piętrowe łóżka. O toalecie i prysznicu nikt nie marzył. Ale było tanio. Największe atrakcje czekały przy posiłkach. Oczywiście nie było mowy o takich fanaberiach jak szwedzki stół, dieta dla alergików czy cukrzyków. Na posiłki udawało się, dumnie dzierżąc w dłoni kartoniki z cyferkami oznaczającymi wszystkie posiłki. Głowa rodziny pilnowała ich jak oka w głowie. Utrata któregokolwiek oznaczała głodówkę (kartoniki posiadali wszyscy uczestnicy z dziećmi włącznie). Pani kelnerka rozpoczynała obchód sali jadalnej z nożyczkami w ręku i każdemu odcinała z kartonika, co trzeba. Jeszcze ciekawiej działo się w czasach kartek na mięso. Bez podzielenia się z kuchnią zawartością kartki nie było posiłków. Oczywiście nie było żadnych dokładek ani możliwości dokupienia czegoś ekstra. Nad morzem można było iść na rybkę czy rurki z kremem (autor do dziś pamięta ich smak). Paragony grozy nie istniały. Dało się wyżyć, ale gdzieś w ciemnej głuszy z dala od cywilizacji nad jeziorem nie było wyboru. Z dodatkowych atrakcji i urozmaiceń można wspomnieć benzynę na kartki, alkohol od godziny 13 (i też na kartki). Zresztą korzystanie z takich napojów przy upałach źle się raczej kończyło. Pomimo wielokrotnych pobytów autora nad polskim morzem, chłodnego piwa w sklepie nie stwierdziłem (gwoli ścisłości, ciepłego też nie było). I pomimo takich „atrakcji” się wypoczywało. Życie towarzyskie kwitło, dyskoteki, dansingi i inne „fajfy” pękały w szwach. Dlaczego o tym piszę. Ano dlatego, że częstokroć nie doceniamy dobroci dzisiejszej rzeczywistości. Nie pamiętamy pustych półek i kartek na mydło, buty i pieluchy dla dzieci. Te wczasy, jakie by nie były, odrywały nas jednak trochę od tej siermiężnej, obarczonej rygorami prozy życia pod rządami nieboszczki PZPR. Dzisiejszy dobrobyt nie jest jednak dany raz na zawsze. Zawszę znajdą się oszołomy mające ochotę „dokręcić społeczeństwu śrubę”. Np. zabrać z powrotem do sejfu paszporty. Tak, tak. Były już takie pomysły. I to nawet niedawno za poprzedniej władzy. Cóż robić? Zacznijmy od powspominania o tych jedynych i słusznych czasach minionej epoki z ojcem czy dziadkami. Można się nieźle ubawić, słuchając opowieści o wyobraźni polityków i ich pomysłach na uszczęśliwienie narodu. Niektórzy obecnie rządzący (ci posiwiali) z nostalgią wspominają te metody i sposoby „trzymania społeczeństwa za twarz”. Ale dość krakania. Spakujmy ten przysłowiowy plecak, namiot, gitarę i w drogę. Świat jest nasz.

Pozdrawiam wszystkich wędrowców

Piotr Jeliński

Przeczytaj także

mówią mieszkańcy

sylwetka

Samochody mają dusze

Zbigniew Kopras od 44 lat prowadzi w Dopiewie, przy Więckowskiej warsztat samochodowy. Jest pasjonatem motoryzacji. W swojej kolekcji posiada kilkaset pojazdów. Przyczynił się do stworzenia

Czytaj więcej »

Porada

Mrówki w ogrodzie

Na świecie żyje co najmniej kilkanaście tysięcy gatunków mrówek. Mówi się nawet o 20 tys. W Polsce do tej pory zidentyfikowano 101 gatunków, z których 96

Czytaj więcej »

Zdaniem geodety - felieton

felieton Piotr

Wakacje

Bardzo gorący temat dosłownie i w przenośni. Przekazujemy sobie nawzajem opowieści, gdzie kto był i co spożywał. Oglądamy tysiące zdjęć z całego świata, bo mamy

Czytaj więcej »